Uwaga!

18 kwietnia, 2015

Z serii Starocie - "Gdybym ja to wiedział"

Ostatnie dzieło z tej sentymentalnej podróży po błędach i abstrakcjach mojej wyobraźni. Z założenia miało być oneshotem, potem zmieniłam zdanie i miałam ambicję rozwinąć, jednak poprzestałam na "prologu".

***
Przeczesywał swoje brązowe włosy. Siedział razem z Kastielem, którego znał od przedszkola, na murku szkoły. Obaj spoglądali na pusty dziedziniec.
                Robert rzadko opuszczał zajęcia, ale teraz katechetka odbębniała temat antykoncepcji. Nie miał ochoty słuchać chorych wywodów Kościoła i dlatego wyrwał się z ognistowłosym.
                W sumie i tak mieli o czymś porozmawiać, a była ku temu teraz idealna okazja.
            Kastiel nerwowo poprawiał czarną, skórzaną kurtkę i przeczesał swoje farbowane włosy. Robert natomiast oparł swoje plecy o ławkę, odchylił głowę i zamknął oczy. Czekał, aż jego przyjaciel się odezwie. Ten zaś zacisnął usta w cienką linie i kopnął jakiś kamyk leżący nieopodal jego glana.
            - Śmieszna historia. – zaczął czerwonowłosy.
            - Z pewnością. – dorzucił lekko ironicznie chłopak o kasztanowych włosach.
            Kastiel pochylił swoją głowę jeszcze niżej.
            - To nie miało tak być. Nie planowałem tego. – wycharczał z pewną rozpaczą buntownik.
            Robert otworzył oczy.
            - To nie twoja wina. Nawet przecież ci to na rękę. Tak pozbędziesz się Amber. – odrzekł spokojnie – Żeby tylko Armin na tym nie ucierpiał. – dodał szatyn.
            Sytuacja przedstawiała się takowo, że niedługo miał być bal zorganizowany dla trzecioklasistów, a królowa szkoły, siostra Nataniela, szykowała swe macki na szanownego gitarzystę. Tak, Kastiel miał zdolności muzyczne, był dodatkowo buntowniczy, uwielbiany przez dziewczyny i posiadał znajomości z najbardziej tajemniczym chłopakiem, Lysandrem Hookiem, należący do sławnej i bogatej rodziny tego nadmorskiego miasta. Jednak serce tego „złego” chłopca podbił nieśmiały chłopak, który uwielbia gry na PC czy też na małej, przenośnej konsoli.
Armin, bo tak miał na imię, mieszkał w pobliżu Kołobrzeskiej plaży. Przerażał go jego starszy brat, Alex. Ponad dwa lata temu oznajmił on mu i jego biednemu, samotnemu ojcu, że jest gejem. Nie dość, że przefarbował swe piękne czarne włosy na niebiesko, to jeszcze zniszczył jego poczucie bezpieczeństwa. Chłopak zamknął się całkowicie w sobie i przebywał tylko w wirtualnym świecie. Jego jedyny rodziciel, Krzysztof był przerażony zaistniałą sytuacją, nie miał pojęcia jak dotrzeć do młodszego syna. Starszy wyprowadził się do swojego chłopak opuszczając swojego młodszego brata.
            Kastiel, aby nie ulec namową i nie iść z Amber na bal musiał znaleźć sobie dziewczynę. Jednak te, którego go otaczały były puste i płaskie w swym zachowaniu. Zapytał Lysandra o jakieś jego, wysoko postawione znajome, ale ten go zbył, bo musiał po raz kolejny ratować związek brata z księżniczką norweską. Postanowił więc się skupić na dziewczynach z miasta. Nie miał zamiaru dojeżdżać do Gdańska czy tym bardziej do Szczecina. Niestety większość dziewczyn to podobnie jak złotowłosa lalka, typowe pustaki albo szare myszki, po prostu nijakie. Robert mówił mu, że cały ten cyrk to głupota, ale Kastiel nie miał zamiaru się poddać.
            - To może znajdź sobie chłopaka. – westchnął zażenowany szatyn, spoglądający na ognistowłosego.
Ten zapatrzony, otrząsnął się i spojrzał na przyjaciela z dzieciństwa.
            - Oszalałeś już do reszty? – gniewnie rzucił buntownik.
Brązowłosy zrobił kwaśną minę i spojrzał na chudego chłopaka z lśniącymi włosami. Czysta czerń, coś niespotykanego w dzisiejszych czasach. Uśmiechał się smutno do niego.
- Ten to ma ciężkie życie. – odparł Robert, nie spuszczając wzroku z Armina – Brat go zostawił, jak psa.
Kastiel spojrzał na kumpla zażenowany, a potem skierował swoje czekoladowe oczy na nieśmiałego rówieśnika. Nie wiedząc czemu, gdy go ujrzał jego źrenice lekko się rozszerzyły, co nie umknęło uwadze Roberta, ale o tym nie wspomniał.
Od tego czasu ognistowłosy zainteresował się Arminem. Chciał go poznać. Zapomniał o tym, że miał szukać dziewczyny na bal.
Brunet, gdy widział gitarzystę chciał uciec, gdzie pieprz rośnie. Obawiał się Kastiela widział w nim same zło o, którym rozpowiadali plotkarze. Styl na buntownika sprawiał, że Armin wierzył tym głosom.
- A tak w ogóle czemu chcesz go poznać? – zapytał kiedyś Robert.
Kastiel nie wiedział jak ma odpowiedzieć, wzruszył wtedy tylko ramionami.
Szatyn postanowił pomóc przyjacielowi. Pierwsze pytał znajomych bruneta o podstawowe informacje czyli: o rodzinę, lubiane rzeczy i tych, których nie znosił i o poglądy na różne sprawy.  Nie uzyskał zbyt wielu szczegółach. Wszystko co usłyszał było zbyt ogólnikowo i mogło przekonać Armina do ognistowłosego. Wszystko jednak zmieniło jedno zdarzenie.
Liceum mieściło się na ulicy Henryka Sienkiewicza. Było to trochę do portu w Kołobrzegu.
Robert wraz z Kastielem byli już na skrzyżowaniu drogi wiodącej do szkoły, a jezdnią o mianie Jedności Narodowej.
Tuż za nimi podążał Armin zapatrzony Armin w przenośną konsole przechodził przez jezdnie. Nagle z niebywałą szybkością objawiło się białe Ferrari 458. Szatyn zorientował się co się dzieje. Szturchnął czerwonowłosego, a ten pobiegł cofnął się o dwa kroki w tył i pociągnął z całą siłą bruneta do stojącego już na chodniku przyjaciela rudzielca. Armin upadł i wtedy przed oczyma trójki licealistów próbował zatrzymać się właściciel drogiego wozu. Pojazd zahamował kilka metrów dalej i otworzył drzwi. Robert był przekonany, że kierowca będzie rozłoszczony i zacznie ich wyzywać od ślepych i nieuważnych, ale nikt takiego się nie stało. Właściciel Ferrari miał rozczochrane blond włosy i zawadiacki uśmiech na twarz. Szatyn go rozpoznał. Wiktor Sołowjow to znany na całym świecie miliarder, playboy i ponoć uwielbiał nowe, drogie auta. Roberta zastanowiło co ten człowiek robi w takim kraju jak Polska, jaki ma interes aby tu być. Kierowca przeczesał swoje złote włosy i wpakował się z powrotem do auta.
            Kastiel przez cały ten czas miał swoją dłoń na głowę Armina, który z uwagą wpatrywał się w swojego wybawiciela.
Czerwonowłosy skierował wzrok na bruneta.
- Nic ci nie jest? – spytał z troską widoczną w jego czekoladowych ślepiach.
- Chy… chyba nie. – odrzekł jak zaczarowany czarnowłosy.
W trójkę udali się do szkoły.
I od tego wydarzenia znany buntownik zaczął się opiekować Arminem. Oczywiście z pomocą Roberta. Kastiel zmienił się z chłopak, który ma wszystko ma gdzieś na kogoś kto jest zdolny poświęcić się dla kogoś innego. Armin widząc zaangażowanie gitarzysty zaczął się trochę otwierać. Ciągle mówił nie wiele, ale gdy widział tą dwójkę, a szczególnie czerwonowłosego, uśmiechał się w najpiękniejszy sposób.
Gitarzysta przejechał palcem wdłuż swojej łydki.
- Lysander wie? – przerwał mu szatyn.
Przyjaciel zaprzeczył ruchem głowy.
- Tak jak zwykle. – rzucił ironicznie Robert – Nie rozumiem jak możesz się z nim kolegować. Z tym pustakiem! – prychnął.
Potrząsnął czaszką, a jego kasztanowe włosy zawirowały z jesiennym wiatrem. Religia powoli się kończyła. Nagle na barku Kastiela spoczęła dłoń jego przyjaciela. Spojrzał na niego uważnie, za to Robert powiedział:
- Ty najwyraźniej kochasz go.

17 kwietnia, 2015

7. Pierwsza schadzka - czyli kontynuacja "Dwie Szkoły"

Ostatni raz spotykamy się z bohaterami z "Dwie szkoły".

***
Było parę minut po piętnastej. W swoim pokoju, Kastiel leżał na sporym łóżku. Pomieszczenie było, co zaskakujące dla jego znajomych, w neutralnym kolorze. Sufit i ściany
w jednolitej nieskalanej niczym bieli. Panele z drewna orzechowego, przyjemne dla oka. W tym pomieszczeniu oprócz plakatów na ciemnobrązowych drzwiach, nie było niczego co charakteryzowało styl Kastiela.
            Tylko w kątach spoczywały dla niego przedmioty charakterystyczne. W jednym było legowisko Demona, który właśnie teraz smacznie spał, a w drugim spoczywała gitara elektryczna
i piecyk. Meble były stare i lekko zniszczone. W specyficzny sposób komponowały się z nowoczesną lampą. Promienie słoneczne padające z wielkiego okna nadawały złote blaski, które dodawały magii temu miejscu.
            Kastiel zamyślony machał karteczką. Demon w tym czasie zmienił swoją pozycje co wyrwało właściciela z rozmyślań. Spojrzał na psa, a potem na liczby.

- Później. - i skierował oczy w stronę światła.


~*~

            Na świecie zapanowała już ciemność. W ludzkich mieszkaniach panował mrok. Jedynym światłem były latarnie, które w nienaturalny sposób rozświetlały jezdnie.
            Alina śniła.

            „ Jestem na sporej skarpie. Pogoda jest jak wyjęta z horroru – burzowa. Czuję się słabo, nie mogę się podnieść. Sprawdzam swoje prawe udo. Jest przecięte. Jedna cięta linia, a wzdłuż niej płynęła utleniona krew, przerażająco szybko. Nie mam na szczęście innych obrażeń, ale to nie zmienia faktu, że jest źle. Podniosłam głowę.
            To jest koszmar. Ewidentnie.
            Wysoki mężczyzna o platynowych włosach, niekiedy wręcz białych, trzymał sztylet. Znałam go. Takich twarzy nigdy się nie zapomina. Usta uformował na kształt perfidnego uśmieszku. Jego stalowe oczy analizują co ze mną zrobić. Kiedy go pierwszy raz spotkałam też nie wiedziałam co chciał ode mnie i tym cudownym razem nie wiem co chce od mojej osoby ten człowiek. Co jeszcze chce mi zabrać? Święty spokój, ojca i zaufanie już straciłam z jego winy. Co jeszcze chcesz? Nie zapytałam na głos. Wpatruje się w jego podłużną bliznę na lewym oku, która jest zasłonięta tymi przepięknymi włosami. Pewnie kobiety za nim szalały, ale zapewne kończyły tragicznie, tak jak ja zaraz skończę. Istny demon.
            Zrobiło mi się słabo i zimno. Za dużo krwi straciłam i nic w tym dziwnego, miałam przecież uszkodzoną jedną z najważniejszych tętnic.
            Zbliżał się. Opanowanie i harmonie panującą na jego twarzy zakłócały lekko rozchylone usta. Oblizał się. Już był obok mnie. Próbowałam się cofać. Na niewiele się to zdało. Dopadł mnie
i chwycił mocno za lewy nadgarstek. Z całej siły przyciągnął mnie do siebie. Pewnie mam teraz więcej skaleczeń. Zastanawiałam się przez chwilkę czemu jestem ubrana w zwiewną, bawełnianą sukienkę w kolorze ékri. Przecież nie nosze takich rzeczy. Poczułam silny nacisk na żuchwę. Tak ustawił moja twarz aby widziała jego oblicze. Mój wzrok automatycznie skierował się na jego oczy. Czemu on jest tak cholernie zmysłowy, już za to powinien siedzieć. Zbliżył się na ekstremalnie niebezpieczną odległość i musnął swoimi miękkimi wargami moją szyję. Dostałam momentalnego paraliżu.

- No to Alinko powiedz wszystkim dobranoc. - powiedział słodkim, przyjemnym dla ucha głosem.

            Przełknęłam ślinę, pewnie po raz ostatni. Nie patrzyłam na to co robi. Teraz żałowałam wszystkich moich błędów. Zrobiłam tyle złego i nie będę mieć możliwości nawet tego naprawić.
            Byłam już perfekcyjnie ustawiona do tego ciosu. Przejechał palcem po mojej aorcie. Coś błysnęło. Zamknęłam oczy. O to teraz po raz ostatni miałam wziąć w swoje płuca normalny oddech. Moje serce galopowało jak dzikie. Już koniec mi bliski.
            I nagle usłyszałam ryk, a potem charakterystyczny dźwięk gdy metalowe ostrze styka się ze skałą. Otworzyłam oczy i starałam się rozeznać się w tej chorej sytuacji. Moje oczy niebezpiecznie się poszerzyły gdy zobaczyły lwa, który walczy z nim. Lew? Boże, kto by pomyślał.
            Walka trwała. Jest ostra i wyrównana. Próbowałam się podnieść aby dokładnie przypatrzeć się tej akcji. Nic z tego, moje rozcięte udo dało o sobie znać. Czuje się wyczerpana. Pozwoliłam swemu ciału aby się osunęło. Zamknęłam ponownie oczy. Wsłuchiwałam się. Ryki, jakieś odgłosy łamanych kości. Traciłam rezon w tym co się działo wokół mnie.
            Nagły krzyk, a potem zapanowała absolutna cisza. Kto wygrał? Co się stanie teraz? Próbowałam podnieść powieki. Bezskutecznie. Podciągnęłam nogi do pozycji embrionalnej. Może wyglądam chodź trochę niewinnie. Poczułam ciepłe powietrze na mojej zlodowaciałej skórze. Przeraziłam się. Jednak nie udało mi się.

- Alina. – wyszeptano mi do ucha.

            Analizowałam ten głos. Nie, nie on nie należał do niego. Nie wzbudzał we mnie strachu i nie miałam co do niego obaw. Chociaż… To może być perfidna sztuczką. Skuliłam się na tyle ile mogłam. Ktoś westchnął. Ból w udzie stawał się nie do zniesienia, więc położyłam tam dłoń i przycisnęłam w stronę kości. Tonęłam we własnej krwi.
            Moja ręka w sposób bezczelny została zrzucona z bolesnego miejsca. Zdziwiłam się początkowo. Może chce mi do końca rozszarpać? Zamiast targanego mięsa, usłyszałam przemiłe mlaśnięcie, a wzdłuż rany przejechało coś miękkiego i wilgotnego. Poczułam się jakoś dziwacznie lepiej. Sprawdziłam ponownie udo. Co jest? Nic tam nie ma? Jakim cudem? Podniosłam się i  zerknęłam swoją nogę. Żadnych śladów. O co tu chodzi? Uniosłam głowę. Na moje cholerne szczęście nie był to człowiek z platynowymi włosami tylko lew. Właśnie, lew. Czerwona grzywa i... O Boże, te oczy. Gdzieś je widziałam, ale kiedy? Na pewno niezbyt dawno. Przyciągały jak magnesy o kolorze miedzianym. W ogóle jak to jest możliwe. Czy on się uśmiecha. Chyba na mojej twarzy pojawił się grymas. Zwierze niczym zniechęcone przybliżyło się do mnie na niebezpieczna odległość, ale nie odczuwałam strachu, jakoś nie mogłam. Jego paszcza prawie stykała się z moją twarzą.
            Nagle lewą łapą mnie objął i zbliżył ludzkie ciało do zwierzęcej. To futro i to ciepło, to by do końca życia wystarczyło. Odniosłam dziwne wrażenie, że znam tego wielkiego kota i dlatego nie zawahałam mu się zaufać. Wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Jego długa, puszysta grzywa muskała mi moje policzki. Mogłam trwać w tym uścisku wiecznie. Trwało to z kilka minut, dopóki nie usłyszałam huku...”

            Alina gwałtownie podniosła głowę. Rozejrzała się wokół. Wszystko chyba ok. Były   nabazgrane na ścianach rysunki Simby, Skazy i Nali w wersji hard. Nad jej łóżkiem drewniane, pomalowane na czarno, logo Batmana. Obok niej szaleńczym głosem bzyczał telefon. Spojrzała na wyświetlacz jednym okiem, ponieważ sztuczne światło niemiłosiernie raziło. Dostała smsa o dwudziestej trzeciej. „Kto jest taki inteligentny?” - zirytowała się dziewczyna. Zakładała, że to był James lub Caroline. Tylko ta dwójka mogła się tak bezczelnie zachować.”Nieznany numer. Hm...” - Otworzyła wiadomość, a treść była takowa:

Za 25 min w parku pod Latarnią. Kastiel

            Alina przewertowała kilkakrotnie tekst. Podrapała się po głowie. Skupiła się na imieniu nadawcy. „Kastiel, Kastiel, Kastiel. Hmm.” - i wtedy pacnęła się w czoło. „Boże, czemu o takiej porze cholera?” - i wyskoczyła z łóżka. Zatrzymała się. Przecież w domu wszyscy śpią. Zezłościła się na chłopaka, który sprawił jej tą pobudkę.
            Bajzel  w pokoju był niesamowity. Wszędzie były rozrzucone ubrania, papiery i książki. Ubrała pierwsze znalezione rurki i jakiś przydługawy top. Otworzyła okno i wyłożyła rękę aby sprawdzić temperaturę na dworze. Lodowaty podmuch wiatru musnął jej skórę.  Cofnęła ją momentalnie. „Nie ma szans aby wyjść normalnie. Jacob ma za lekki sen. Skapnie się od razu. Cholera!” – Alina rozmyślała jak wydostać się z domu. Spojrzała ponownie na okno. Za nim była gałąź, która należała do starego orzechowca. „Doskonale” – uśmiechnęła się do siebie. „Wezmę bluzę, telefon i jestem gotowa.” Zaczęła poszukiwać ubrań, które dała wczoraj do prania. Na czarnym fotelu ujrzała ich stos. Przewertowała tkaniny, ale jak się okazało żadna nie należała do niej. „Pewnie Izabella znów się pomyliła” – uśmiechnęła się kwaśno. „Jak można pomylić mnie z Matthiasem!” Zabrała czarne wdzianko brata z kapturem marki Puma i włożyła na swoje stopy grube skarpetki, a na nie szare conversy. Rozejrzała się jeszcze wokół. „No to idę.”
            Stanęła na ramie. Powoli przesuwała prawą nogę wzdłuż solidnej i grubej gałęzi. Postawiła ją spokojnie i z wyczuciem względem rośliny. Dłonie oparła o ramę okna i drugie odnóże umiejscowiła na chybocącym się drewnie. Po chwili uzyskała ciut stabilności i ześlizgnęła się z pnia, ocierając nieznacznie skórę na brzuchu. „Uff” – Alina rozpoczęła dalsze planowanie tej szalonej wyprawy.
            Podwórko było dość spore. Trawa była idealnie przycięta za sprawą Jacoba, który miał bzika na tym punkcie. Mogli mieć spokojnie psa albo fretkę, ale niestety Izabella miała uczulenie na futro zwierząt. Nawet biednego dachowca nie mogła dziewczyna przygarnąć. Oprócz orzechowca były na placu dwie jabłonki.
            Zmrużyła oczy, by przeanalizować sytuację. Najkrótsza droga do parku prowadziła przez las, który znajdował za domem. „To zbyt duże ryzyko.” – martwiła się – „Najlepiej przejść chodnikami do bramy głównej.” Po cichutku czmychnęła z podwórka i udała się szybkim krokiem do wyznaczonego przez Kastiela miejsca.
            „Pod Latarnią. Hmm” – mruknęła w myślach. Wiedziała o jakie miejsca chodzi czerwonowłosemu. Uznawane było za uroczę, gdyż znajdowała się tam jedyna oryginalna uliczna latarnia z XIX wieku. Przeżyła wiele, ale nie pozostawiono jej samej sobie. Konserwowana przez specjalistów. Mieszkańcy chcieli ją utrzymać za wszelką cenę, a władzę pomagały po przez dofinansowanie. Gdy słońce mozolnie zachodziło pojawiał się w tedy pan Ferdynand i zapalał słynną Latarnie. Okolica wokół zabytku była osobliwa. Z łatwością można było tu uzyskać nastrój romantyczny. Pod tym historycznym oświetleniem postawiono ławeczkę z mahoniu.
            Alina była lekko przerażona wyborem miejsca spotkania. Pamiętała, gdy przechadzała się tam z ojcem, który targał za sobą Matthiasa, a ona uciekała przed dwójką do swojej Narnii. Po śmierci rodziciela przychodziła tu czasem pomedytować z Jacobem, aby zapomnieć.
            Znalazła się przed zardzewiałą bramą. Ponoć są plany jej wymiany, bo stop ulegał szybko korozji, a technologicznie były już lepsze materiały. Dziewczyna prześlizgnęła się przez szparę pomiędzy metalem.
            Wyjęła telefon i spojrzała na wyświetlacz. „Mam teoretycznie pięć minut, ale ciekawe jak ja się odnajdę się w tym mroku.” – westchnęła i skrzywiła się. Od zachodu powiał zimny wiatr. Dziewczyna zatrzęsła się pod wpływem nieprzyjemnego bodźca i wsadziła ręce w kieszenie przydużej bluzy i podążyła tam gdzie powinna.
            Złość w niej wzrastała, bo jak normalny człowiek powinna teraz być  w łóżku i śnić ewentualnie o Kastielu, a nie ganiać za nim po nocy. Jeszcze ten lodowate podmuchy niszczyły resztki dobrego humoru. Nawet myśl o tym chłopaku nie wybudzała w niej żadnego entuzjazmu. Z grymasem na twarzy podążała dalej.
            Była już dość blisko Latarni, ponieważ widziała trochę mgliście osobliwe światło. Nagle usłyszał specyficzny dźwięk. Coś biegło. „O jasna cholera” – przeraziła się Alina. To Coś kierowało się w jej stronę. W jej mózgu uruchomił się system odpowiedzialny za atak lub ucieczkę. Nie mogła się zdecydować w tej chwili, a znaczące sekundy mijają. To przecież może zadecydować  o jej losie. Została na miejscu i momentalnie przyjęła pozycję obroną. Coś przyśpieszało i dyszało. Nie była w stanie rozpoznać jednak czym był napastnik. Zamknęła oczy i zacisnęła zęby. Atakujący przyśpieszył i skoczył wprost na Alinę. Oboje runęli na mokrą trawę. Dziewczyna była już pewna swego zgon do czasu, gdy poczuła na swojej twarzy język, a do jej uszu doszło szczęknięcie. Otworzyła tak szeroko oczy jakby miały zaraz wypaść z oczodołów. Mrugnęła z dwa razy. Nadal nie wierzyła, że ktoś o tej godzinie wyprowadza psa. Nie mogła rozpoznać rasy, ale pies był dość duży i miał pełno energii. Przecież ten gatunek nie powala ludzi od tak. Zwierze sprawiało wrażenie szczęśliwego widokiem Aliny, bo mimo jej zaskoczenia skakał jak oszalały wokół niej. Poprawiła swoje czekoladowe włosy i z pozycji siedzącej powróciła do stojącej. Pogłaskała psa.
            - Zastanawiam się co ty tu robisz i to sam. Przynajmniej umiesz się obronić. – mruknęła przyjaźnie do zwierzaka, masując mu futro na szyi.
            - Demon, gdzie się podziewasz! – usłyszała lekko zachrypnięty głos. To był Kastiel.
            Chłopak podążał ku niej i jak zapewne to określiłby „niewdzięcznemu” psu. Alina stała spokojnie mrużąc przy tym oczy. Udzieliło się to Demonowi, który przysiadł na zadzie oczekując pana. Wyczekiwany już miał wydać głos dezaprobaty dla zwierzaka , gdy ujrzał dziewczynę. Pośród panującego mroku próbował odszukać jej oczy, po czym odwrócił głowę i podrapał się po potylicy. Bez żadnego słowa ujął jej dłoń i pociągnął za sobą w stronę Latarni. Demon najprawdopodobniej był lekko zamroczony, bo dopiero po dobrej minucie podążył za właścicielem. Dotarli na miejsce i Kastiel momentalnie się zatrzymał, a oszołomiona Alina nie wyczuła tempa czerwonowłosego i wpadła wprost na jego plecy. Chłopak ostro się obrócił w jej stronę. Demon ulokował się pod ławką. Teraz dziewczyna przyglądnęła się psu.
            - Owczarek francuski? – zapytała niepewnie.
Chłopak kiwnął głową, ale z pełną aprobatą. Drażniło go, gdy ludzie patrząc na jego pupila uważali go za mieszankę rottweilera z dobermanem.
            - To raczej nieufne psy do obcych. – zastanowiła się.
            - Najwyraźniej cie polubił od pierwszego wejrzenia. – odezwał się w końcu.
            Na te słowo dziewczynie zrobiło się ciepło na całym ciele, mimo okropnego chłodu.
            Kastiel skierował się w stronę ławki i usiadł. Uśmiechał się do niej. Dziewczyna stwierdziła, że ten wyraz twarzy nie pasuje do jego codziennego stylu bycia. Zmartwiła się. Nie chciała w żaden sposób, i to jeszcze na początku znajomości, wtrącać się w jego osobowość. Przysiadła się i wpatrywała się z fascynacją z kostkę brukową. Poczuła Kastielowską dłoń na włosach. Gładził je powoli i z wyczuciem.
            - Nie rozumiem tego do końca jak to się dzieje. – odparł po wyczekującej chwili Kastiel – może to prostackie określenie, ale jest coś w tobie niezwykłego.
            Dziewczyna spięła się do granic możliwości. Już to kiedyś słyszała tylko z innych ust. Dokładnie dziesięć lat temu od przystojnego mężczyzny.
            - Coś się stało? – spytał stroskany czerwonowłosy.
            - Nie, nic. – machnęła ręką, spokojna już Alina.
            Demon stracił chyba energię, bo smacznie spał pod ławką. Dziewczyna przyglądała się psu. Kastiel westchnął i oparł się o ławkę.
            - Od kiedy grasz na gitarze? – zagaiła go naglę.
            - Od dziesiątego roku życia. – odparł zdziwiony.
            Alina spojrzał na jego miedziane oczy. Policzki chłopaka zarumieniły się jednak nie spuścił wzroku z niej. U niej również można było dostrzec różowe rumieńce na porcelanowej twarzy.
            - Chcesz zostać profesjonalnym gitarzystą? – drążyła dalej temat, nie zmieniając pozycji.
            - Tak do końca nie wiem. – odrzekł – Ale  z Lysadrem mamy zamiar spróbować.
            Dziewczyna uniosła brew.
            - Taki białowłosy kolega. – wyszczerzył się miło.
            - Białowłosy? – powtórzyła głucho – Nie rzucił mi się w oczy.
            Kastiel zamrugał. „Nie możliwe, jak mogła go nie zauważyć?” – chłopak wiedział jak jego przyjaciel działa na płeć przeciwną. Żadna dotąd go nie zignorowała i to tak bezczelnie. „ Biedny Lysio.” – uśmiechnął się do siebie szyderczo. Dziewczyna zaintrygowała się wyrazem twarzy chłopak. Ten zgaszony jej spojrzeniem odwrócił wzrok.
            Alina przysunęła się do niego i chwyciła kosmyk jego krwistych włosów.
            - Naturalne? – zapytała z pełną ciekawością.
            Kastiel zamyślony odwrócił szybkim ruchem się w jej stronę, nie wiedząc o tym jak blisko jest dziewczyna i musnął swoimi ustami jej wargi. Ta zaskoczona podskoczyła, ale nie odsunęła się. Oboje oblali się szkarłatnym rumieńcem.
             Chłopak uśmiechnął się i pociągnął przerwany temat.
            Kolor jego włosów okazał się niestety farbowany. Alina dowiedziała się też, że rodzice Kastiela prawie nigdy nie ma w domu, bo ojciec jest pilotem, a matka stewardessą. Dziewczyna opowiedziała mu o braciach i Izabelli. Mówili do siebie spokojnie rumieniąc się co chwilę. Demon co jakiś czas przeciągał się dając tym znak, że żyje. Rozmowa trwałaby w najlepsze, gdyby Alina nie zerknęła na godzinę.
            - Druga w nocy? – krzyknęła prawie.
            Kastiel podskoczył zaskoczony zmianą tonu. „O cholera przesadziłem.’ – pomyślał z niemałym zakłopotaniem.
            - Odprowadzę cie do domu. – odpowiedział lekko, za to Alina zaserwowała mu jeden z najpiękniejszych uśmiechów.
            Poczuł jak policzki mu się czerwienią. Szturchnął Demona, a Alina rozgrzewała w tym czasie swoje ramiona.
            - Zimno ci? – zmartwił się.
            - Troszkę. – machnęła ręką jakby nie miało to znaczenia.
            Kastiel zabrał Demona na smycz i objął Alinę swoim silnym ramieniem. Wyszli z parku i podążali w stronę domostwa dziewczyny. Ta wtuliła się momentalnie tors chłopaka. Przepięknie pachniał, zapach był słodki w pewien sposób, ale i też bardzo męski. Kastiel był radosny z takiej sytuacji.
            Gdy znaleźli się pod jej domem, Alina wyrwała się z jego objęć, ale nie puściła jego kurtki. Przyglądała mu się uważnie. Rozważała wszystkie za i przeciw. Kastiel był wyższy od niej o dziesięć centymetrów, więc stanęła na palcach i musnęła jego wargi ciepłym i słodkim pocałunkiem. Zaskoczony rozłożył ręce w stylu „to nie moja wina”, ale po chwili przyciągnął nimi dziewczynę bliżej siebie. Oderwała się od jego ust i spojrzał mu w oczy. „Tak. Jemu mogę zaufać!” – pomyślała radośnie. Kastiel Popchnął ją delikatnie w stronę domu. Gdy znikła z jego oczu pogłaskał spokojnego Demona i ruszył w swoje strony.

~*~
            Alina od namiaru wydarzeń tej nocy miała problem we wspięciem się na orzechowca. Próbowała dwa razy nieskutecznie. Rozłoszczona takim obrotem sprawy usiadła na trawie. Spróbowała po raz kolejny. Tym razem doczłapała się z całych sił do gałęzi, która prowadziła do jej pokoju. Omal, by nie wpadła z całym impetem. Na szczęście w ostatniej chwili złapała równowagę. Zamknęła okno i przebrała się w piżamie.
            Legła na łóżko, zanurzając się w ulubionej kołdrze. Była święcie przekonana, że teraz będzie jej się śnił Kastiel. 

12 kwietnia, 2015

6. Numer - czyli kontynuacja "Dwie Szkoły"

Znowu szkoła. Wszyscy byli weseli. Tylko Alina wyglądała inaczej. Jej przydługawa grzywka zasłaniała teraz pół twarzy. Na jej szczęście nikt nie próbował się z nią komunikować.
            Po rozmowie z Jacobem, czuła ogromny strach, który zżerał jej komórki. Rozmyślała nad tym co jej powiedział całą noc. Dla niego to było proste. W sumie nie dziwiła się. Brat musiał się dostosować do świata. Załatwiać to i tam. Ona i Matthias mieli wybór. Starać nawiązywać kontakty z innymi ludźmi albo pogrążyć się w otchłani swojej samotności. Niebieskooki wybrał pierwszą opcję, ale wszyscy mieli świadomość, że miał łatwiej.
            Alina z rozgoryczeniem wpatrywała się w chodnik. Podążała ku szkole. Strach się pogłębił. Otoczył jej umysł całkowicie. Myśl, że Kastiel mógłby dostać się do zawiłości jej umysłu, przerażała ją dogłębnie. Czuła paraliżujące spazmy, które powodowały szaleńczą pracę serca, brak oddechu i rozpruwający ból głowy. Mrużyła rozpaczliwie oczy.
            Była przed bramą szkoły. „Angielski, o zgrozo!” - jako pierwszy miała dziś najgorszy przedmiot jaki, według niej, mógł istnieć. Z Caroline skierowała się do odpowiedniej sali. Mimo, że ognistowłosa była o rok młodsza, to obie dziewczyny chodziły do tej samej grupy, ze względu na „wybitne” osiągnięcia Aliny w tym języku.
            Kiedy dziewczyna znalazła się na swoim miejscu, z rozgoryczeniem rozglądała się po ścianach. W tej owej chwili weszła anglistka. Dość nietypowa, bo lat około dwadzieścia siedem, a wyglądała na przynajmniej pięćdziesiąt. Miała na sobie jakąś starą, poplamiona marynarkę koloru najprawdopodobniej szarego i ohydne, wyprasowane w kant żółte spodnie.
            Zielono-piwnooka nie zwracała uwagi na strój innych, bo jeśli by tak było to uwielbiała Izabelle, która doskonale porusza się w temacie mody i odpowiedniego doboru strojów. Jednak w tym przypadku taki widok wprawiał ją w obrzydzenie.
            Czterdzieści pięć minut prania mózgu. Alina z niecierpliwością czekała na dzwonek. Tym razem zamiast szczęśliwa z sali mordu, wlokła się smętnie za Caroline. Ognistowłosa skakała wokół niej opowiadając o jakimś bardzo ważnym wydarzeniu. Dziewczyna o czekoladowych włosach myślami była gdzieś indziej.
            Następną lekcją drugoklasistki miał być język polski. Alinie zrobiło się przeraźliwie ciepło i duszno. Korytarze się kurczyły w jej pięknych oczach. Spuściła po raz kolejny głowę tego dnia.
            „Cholerny numer, cholerny Kastiel i moi cholerni bracia. Jacob nie umie nic doradzić, a Matthias jest zbyt głupi, aby zrozumieć zmiany, które są konieczne, a szanse na powstrzymanie ich są równe zeru.” - arsenał takich i podobnych przemyśleń na chwilę obecną miała ta urocza dziewczyna. Dla niepoznaki wpatrywała się wściekle w jakąś tablicę czekając na Lucy.
            Na korytarzu poczęli szaleć pierwszoklasiści, biegając tu i tam. Do tej dzikiej zabawy przyłączyła się Caroline co oznaczało tylko same kłopoty. Grupa tych młodziaków wywracała po kolei skupionych uczniów co wprowadzało poszkodowanych w frustracje. O mało „dzieciaki” nie rozbiły ważnej gabloty, w której znajdowała się flaga kraju z przeszłych wieków.
            Zadzwonił dzwonek. Alina zastanawiała się nad swoim planem. Miała dużo wątpliwości. Jej zamiarem było podanie dyskretnie karteczki z jej numerem komórki. Banalne. „Czyżby?” - pytała siebie z pewnym rozgoryczeniem. Obawiała się, że Kastiel może zrozumieć przekazu albo co gorsze, ktoś zauważy i powie Matthiasowi. Wtedy była by już spalona na miejscu.
            Zajęła swoje miejsce. Potem dołączyła się do niej Lucy, grzebiąca coś w notatkach. Alina nerwowo spoglądała na ławkę za sobą. Nataniel już przybył. Był w podobnie skupiony na czymś związane z lekcją, że zapewne w dużej mierze nie kontaktował ze światem zewnętrznym. Kastiela nie było. Dygotały jej ręce. Zerkała w chorobliwy sposób na siebie. W końcu przybył. Odetchnęła głęboko. Minęło pięć minut a próchna – nauczycielki od polskiego.
            Odwróciła się. Już miała coś mówić, nawet już w głowie złożyła jakąś logiczną wypowiedź, gdy wtedy z impetem wparowała belferka. Jej krok o dziwo był lekki. „Czyżby zasługa jakiegoś nowego nauczyciela?” - takie myśli uformowały się w umysłach uczniów.
            Przez oblicze Aliny przeszła złość i frustracja. Ze zgarbionej sylwetki nagle się wyprostowała. Musiała opracować nowy plan. Nie mogła się na nic zdecydować. Wszystkie metody wydawały się jej nie właściwe. Stwierdziła, że mu po prostu poda. Tylko teraz trzeba wyczuć odpowiedni moment, gdy klasa nie jest zbytnio skupiona i nauczycielka nie patrzy. Przez dobre dwadzieścia minut nie było okazji.
            Kiedy belferka odwróciła się aby napisać swoje hieroglify na tablicy, Alina lewą ręką, która była po wewnętrznej stronie uniosła się ze skrawkiem papieru i musnęła dłoń Kastiela. Ten drgnął pod wpływem bodźca. Pochwycił karteczkę, a dziewczyna cofnęła swoją kończynę. Lucy i Nataniel byli nadal skupieni na  tym jak nauczycielka mazała kredą.
            Ognistowłosy zerknął na wiadomość. Był to ciąg dziewięciu cyfr. Uśmiechnął się w samozadowoleniu. Planował pozyskać numer komórki dziewczyny tylko nie miał pojęcia jak to zrobić w sekrecie, a ta w pewien sposób go wyręczyła. Alina spojrzała na chłopaka i wyraz jego twarzy spowodował pojawienie się ślicznych rumieńców. Potem ta dwójka udawała zainteresowanie lekcją, tak naprawdę myśląc o sobie.

11 kwietnia, 2015

5. Nie rozumiem - czyli kontynuacja "Dwie szkoły"

Kastiel był zły. Miał świetną okazję, aby poznać tą dziewczynę, jednak ktoś im bezczelnie przerwał. „Zapewne jej brat”. Zrezygnowany oparł swoją głowę o zimną ścianę.

~*~

            Naburmuszona Alina wracała do domu. Czuła się upokorzona. Nie dość, że miała problem z wypowiadaniem się przy gitarzyście. Jej twarz raz bladła jak ściana, to raz odzwierciedlała kolor buraka.
            Cała ekipa podeszła pod dom bliźniaków. Zastanawiali się co mają dziś zrobić.

- Chodźmy do mnie! - odezwał się słodkim głosem James.

            Dość szybko uzyskał aprobatę, bo Paul i Richard skakali po sobie jak szaleńcy. Carolina zaklaskała w dłonie, szczerząc się niemiłosiernie. Lucy obdarzyła to grono uroczym uśmiechem. Tylko Alina na tą wiadomość burknęła. Matthias spojrzał na siostrę i spytał:

- Idziesz z nami? - był pewien, że odpowie „tak”.
- Myślę, że dziś nie jest to za dobry pomysł.- odrzekła teatralnie, zmarszczyła brwi i dodała - Muszę nadrobić braki w lekturze.

            Odwróciła się na pięcie z całym impetem i skierowała się do drzwi prowadzących do domu.
            Matthias odprowadził ją smutnym wzrokiem. Nie rozumiał siostry mimo wszelkich starań. Po raz kolejny poczuł gorycz, którą po całym jego ciele rozlała Alina swoim dystansem. Chciał być blisko siostry, ale nie wiedział jak ma do niej dotrzeć. Starał się, ale nic to nie dawało. Dziewczyna była niezmienna. Zimna jak lód. Jakby go nienawidziła.
            Ruszył się z miejsca i całością powędrowali do domu Jamesa. Grali w przeróżne gry zespołowe na najnowszym modelu konsoli. Nie obyło się bez szkód. Rozwrzeszczana trójca – Richard, Paul i Carolina, spowodowała rozlanie soku na dywanie, delikatne znęcanie się nad świnką morską Jamesa i zerwaniu jednego kabla. Matthias uśmiechał się ciągle chodź w środku czuł rozpacz.

~*~

            Otworzyła drzwi. Przeszła przez próg. Rozglądnęła się wokół. „Nie ma Izabelli” - odetchnęła z nieukrywaną ulgą. Zdjęła adidasy rozrzucając je pomiędzy idealnymi rządkami ułożonych butów. Nie martwiła się tym specjalnie. Taszczyła za sobą plecak i leniwie skierowała się do schodów, by zapewne wejść do swojego pokoju i legnąć na łóżku z pościelą ze znakiem Batmana. Zachwyci się może jej rysunkami na ścianie.
            Jednak z jej „perfekcyjnego” planu nic chyba nie wyjdzie. Spojrzała na drzwi od kuchni. Były uchylone. Słyszała jak jej ukochany starszy brat coś nuci pod nosem. Melodia w pewien sposób przypominała tą Kastielowską. Ściągnęła brwi z irytacji. Strasznie jej to oszpecało twarz. Traciła wtedy swój urok. Porzuciła plecak. Rzuciła go na obszerną kanapę. Weszła do pomieszczenia i ujrzała brata, który miał zapewne zamiar przygotować obiadokolacje. Subtelny sposób stukała palcami o niebieski blat, ale ten nie zareagował.

- Matthiasa nie będzie. - oznajmiła obojętnie.
- Hmm. Izabelli też. I po co ja to robię? - lekko zażenowany odpowiedział Jacob.
- A co w ogóle przygotowujesz? - zapytała z nieukrywaną chęcią.
- Spaghetti.
- Mniam. - oblizała swe usta Alina.
            Postali trochę czasu w ciszy. Dziewczyna to uwielbiała. Starszy brat nigdy nie narzucał się jej ani nie rozkazywał. Zawsze w subtelny sposób rzucał sugestiami, które z łatwością odbierał  mózg Aliny i z reguły wykonywał podsunięte zadanie. Kiedy potrzebowała pomocy zawsze pierwsze biegła do starszego brata.
            Jacob zauważył dziwne przygnębienie na twarzy siostry.

- Co się stało dziś w szkole? - zapytał neutralnie.
- Nic. - odrzekła wyuczonym tonem.
           
            „Jak zawsze” - dodał w myślach Jacob. Spojrzał na danie i stwierdził, że można rozpocząć posiłek.
            Alina przeżuwała wolno, co nie było w jej stylu. Brat  był tym zmartwiony.

- Czemu tak wolno jesz? - zapytał delikatnie.

            Nastała chwila milczenia. Jacob przez tą krótką chwilę zauważył jakie emocje przebiegają przez twarz Aliny. Podniosła opuszczone dotąd oczy.

- Czemu Matthias ocenia „książki po okładce”? - zapytała się głucho.
            Dziewczyna wpatrywała się tępo w okno, które było za plecami brata. Ten zaś odłożył widelec i zaczął się zastanawiać do czego Alina pije. Miał nadzieje, że nie tyczy się to sprawy ich ojca.

- Czasem mam wrażenie, że on może wszystkich oceniać i wszystko krytykować bez głębszego zastanowienia się nad tym. - Alina delikatnie przejechała po swojej szyi i nagle szybko spuściła głowę, wpatrując się w talerz. - To niesprawiedliwe. - zacisnęła mocno widelec, który miała w ręku, a Jacob obserwował ją z pewnym dziwnym spokojem. Westchnęła głęboko, mrużąc przy tym oczy.
- Ja... ja... - zaczęła niepewnie, traciła powoli rezon w tej, jak dla niej, swojej śmiesznej opowieści. - poniosła wzrok, który momentalnie padł na oczy Jacoba. - Ja... - zaczęła ponownie, zacisnęła wściekle zęby. Jej głowa znów opadła, włosy wściekle zawirowały.
- Ja... - znowu zaczęła tym razem się zmuszając – Ja się chyba zakochałam. - wypowiedział to w końcu, tak cicho, tak słabo jakby miała stracić przytomność.

            Po jej policzku spływała pierwsza łza, która bez problemu dostała się do talerza z spaghetti.
            Jacob przyjął taktykę spokoju i milczenia. Zamknął powieki i czekał na dalszą część.
            Alina poczuła się źle. W tej chwili zdała sobie sprawę, że czerwonowłosy złamie wszystkie zamki, rozwali każdy mur, który ona stworzyła. Przecież, wtedy gdy się zderzyli pierwszy raz powinna powyzywać go od baranów i takich tam, a nie rzucać mu się na szyję. „Czemu ja to zrobiłam? Czemu? Nie rozumiem, przecież ja się tak nie zachowuje. To nie byłam ja.” - krzyczała w myślach. Z drugiej strony, mimo że spotkali się zaledwie parę razy, nie mogła zapomnieć. Przed
jej oczyma stanęła ta scena, gdy czubki ich nosów stykają się. To była magia. Temu nie była w stanie zaprzeczyć. Gryzło ją to w środku. Je zachowanie, przy Kastielu wydawało się czymś nienaturalnym. Wyśnionym. Postać chłopaka, w tym momencie przybierał w jej umyśle coś na wzór bańki mydlanej, która zaraz pęknie, a on zniknie.
            Łzy leciały obficie, bez jakikolwiek oporów. Jacob na wierzchu wydawał się spokojny, jednak w środku w nim wrzało. Musiał być taki. Wiedział, że Alina do wielu rzeczy podchodzi zbyt emocjonalnie, co sprawia, że jest nieobliczalna. Zbliżył swoje krzesło do niej i objął ją nie jak brat, raczej jak ojciec i rzekł:

            - Alina, to normalne. - mówił wolno i z niesamowitym spokojem. - Każdy kiedyś tak ma. Nikt nie jest ze skały. Przecież wiesz, że to naturalne – rozluźnił lekko uścisk aby ujrzeć jej twarz lecz ta ukryła ją w jego koszuli. - Jak ci na nim zależy to zdobądź jego numer komórki. - wyszeptał cicho nadal tuląc jego jedyną, ukochaną siostrę.

10 kwietnia, 2015

4. Polski i gitara - czyli kontynuacja "Dwie szkoły"

Znerwicowana Alina stała pod salą śmierci. To nie żarty. Polonistka obok belferki od języka angielskiego była uznawana za kose, która żnie wiedzę uczniów na sieczkę. Lucy nie miała żadnych obaw. Wynikało to z prostej kalkulacji, że miała zdolności i szlifowała je w domu w przeciwieństwie do wiecznej leniwej o bursztynowych oczach dziewczyny.
Ktoś nadbiegał. Był to Kastiel i Nataniel. Wczoraj wieczorem do czerwonowłosego doszedł ten dramat, że będzie zmuszony przebywać z „ukochanym” blondasem.
Drzwi od klasy się otworzyły. „Trzeba zająć miejsca” - krzyczał umysł Aliny. Rozejrzała się szybko, ale kujony pozajmowały ulubioną trzecią ławkę pod oknem i jedynym atrakcyjną ławką była przedostatnia w środkowym rzędzie. Niechętnie pociągnęła za sobą Lucy. Zasiadły. Lucy było to obojętne gdzie jej osoba zostanie ulokowana ważne, że z Aliną.
Wygrzebała z beżowej torby potrzebne rzeczy. Jej towarzyszka otworzyła suwak plecaka z nieukrywaną niechęcią.
„Spóźniłem się” - rozglądał się chorobliwie Kastiel. „A jednak mam” - uśmiechnął się do siebie, gdy wyniuchał wolną ławkę w środkowym rzędzie. Rozsiadł się wygodnie mając nadzieje na święty spokój. Niestety jego odwieczny wróg przysiadł się, co wzbudziło w nim najgorsze myśli. Twarz czerwonowłosego stężała i była ewidentnie nie przyjemna. Swoim wzrokiem analizował nową klasę.
Alina odczuła lekki nacisk na kręgosłup, więc aby sobie ulżyć zaczęła się rozciągać. Silnym ruchem odchyliła ręce w tył zderzając się z czymś. Odwróciła się szybko w stronę poszkodowanego i jej oczom ukazał się chłopak, za którym całą noc bez powodu tęskniła. Kastiel przymierzał się już do ciętej riposty, ale gdy ją ujrzał, uspokoił się momentalnie.
Nic do siebie nie mówili tylko usilnie się wpatrywali przeżywając to strasznie.
Nataniel czytał z pełnym skupieniem podręcznik więc to co się obok działo spływało po nim jak po kaczce. Lucy jednak zauważyła tą dziwną scenę i kiedy miała się spytać „O co biega?” weszła nauczycielka.
Alina wykonała szybki ruch, który pozwalał jej do słusznej jak dla ucznia pozycji i mruknęła:

- Szatan...


~*~

Nastała długa przerwa. Ekipa Mathiasa grała w piłkę. W jego drużynie była Lucy, James a po przeciwnej Alina, Paul jak zwykle z Richardem i Caroline na bramce. Na chwile obecną wynik przedstawiał się 2:1 dla niebieskookiego. U dziewczyny w czekoladowych włosach wywoływało to spazmy wściekłego gniewu. Źle znosiła porażki.
James ze swoją silną nogą wybił, gdzieś piłkę w dal. Rozgniewana Alina poszła mówiąc:

- Idę po nią. - był w niej nieprzeparty gniew.

~*~

Kastiel miał dosyć przebywania ze „swoją paczką”, czyli z nieobecnym wiecznie ostatnio Lysandrem, wnerwiającym Natanielem, przeżywającej Amber spotkanie z Mathiasem i relacji Klementyny o roślinach w szkole.
Postanowił pozwiedzać szkolne klasy. Większość była wyposażona pod kątem ścisłowców.
Kastiel odniósł negatywne wrażenie, że szkoła nie oferuje czegoś takiego jak coś na wzór sali muzycznej. Mylił się bardzo. W zakamarkach parteru odkrył oazę spokoju.

- Muszę powiedzieć o niej Lysowi. - stwierdził przed sobą.
Przyglądnął się pomieszczeniu poszukując jakiś instrumentów. Najlepiej gitara. W oko mu wpadła tylko akustyczna. Trochę żałował, że nie przyniósł swojej elektrycznej, ale w sumie na pierwszy dzień nie jest tragicznie.
Sprawdzał czy była nastrojona.

- Perfekcyjnie. - tak określił jej stan.

Przez długi czas był w stanie tylko zagrać pojedyncze dźwięki. Był bardzo niezadowolony.
W końcu się przełamał i zagrał delikatną kołysankę, którą znał od małego. Nucił ją spokojnie, gdy nagle piłka walnęła z całym impetem w okno. Na szczęście nie rozbiła szyby.
Przypomniał sobie nuty innej, ale w tym samym guście melodii. Począł ją grać. Delikatnie muskał struny gitary. Usłyszał jakieś kroki, ale nie zaprzestał swojej czynności. Ktoś rozchylił przymknięte drzwi. Osobistość stanęła i przysłuchiwała się magii tej granej piosenki. Gitarzysta skończył i odłożył gitarę. Nie miał pojęcia, że ktoś tu przebywał.

- Ładnie grasz.

Kastiel zamarł. Znał ten głos. Fascynował go bardzo. Pociągał go w rejony mózgu,
o których nie pamiętał lub nie poznał. Co bądź wyprostował się i ujrzał sylwetkę, bardzo szczupłą, ale nie za chudą, lekkie kobiece zaokrąglenia i atrakcyjną twarz z niesamowitymi oczami , którą okalały proste czekoladowe długie pukle.
Postać po chwili własnej walki podeszła i przysiadła się do niego. On nie protestował.

- Co masz na myśli mówiąc „ładnie grasz”? - zapytał wpatrując się w jej ślepia.
- Hmm. Twoja gra wciąga i daje do myślenia. - uciekła wzrokiem od niego.

Alina należała do osób bardzo elokwentnych, ale od kiedy ujrzała jego nie potrafiła ułożyć żadnej logicznej treść. Złościła ją ta nie moc, a peszyła przy nim.
Wściekły kosmyk, który wiecznie uciekał w miejsca drażniące, pochwycił Kastiel i przetransportował za ucho dziewczyny. Obróciła się w jego stronę. Zetknęli się czubkami swoich nosów. Oboje się zaczerwienili. Chcieli przerwać ciszę, ale żadne nie potrafiło wydobyć dźwięku.
- Alina! Gdzie jesteś do cholery !- usłyszała wściekły głos, który ją nawoływał.

Zauważyła piłkę, którą poszukiwała. Pochwyciła ją i spojrzała na zaskoczonego Kastiela i wybiegła ku swojej ekipie.

07 kwietnia, 2015

3. Dzieci - czyli kontynuacja "Dwie szkoły"

To było za dużo. Biolog stwierdził, że nie ma sensu dłuższe przesiadywanie drugoklasistów w ciasnej sali. Lepiej wyjść na ogromne boisko. Poprawne działanie.
Richard z Paulem plus do tego tlen równa się wielki harmider. Biegali w kółko, przekrzykując się wzajemnie. Wyzywali się od najgorszych. Alina szybko pochwyciła ten stan. Zaczęła ciągnąć raz po raz Paula to Caroline. Chłopak patrzył na dziewczynę z mina bitego psa, więc odpuściła. Za to ognistowłosa mając wybuchowy charakter tak jak dziewczyna z czekoladowymi włosami rzuciła się na nią. Alina czmychnęła z prędkością światła.
Tej scenie przypatrywał się Mathias na, którego twarzy pojawił się wyraz największego zażenowania w historii świata.
Richard nagle uderzył go na wpół opróżnioną butelka po Pepsi Twist i zaczął go ścigać.
„Boże mój co za dzieci!” - skwitował w myślach nauczyciel.
Mathias spojrzał przepraszająco na siostrę ta pochwyciła o co chodziło mu. Był takim samym bachorem, gdy przychodziło do szaleńczych zabaw z paczką, jak ona, z jedną różnicą. On był miły, a ona rzucała ripostami z rękawa.
Kastiel musiał udawać, że słucha Nataniela, który porównywał szkoły. Chyba go słuchała tylko Kim i Melania i to z niezbyt szczególnym zainteresowaniem.
Lysander był ogólnie w swoim świecie i pisał niewyraźne litery w notesie, którego stan był tragiczny. Czasem spoglądał na Kastiela wpatrującego się w Alinę. „Hmm. Dziwne.” - tak określał zachowanie kumpla.

~*~

- Szybko! - ryczał Paul.
- Ogarniesz się ty kiedyś? - jak zwykle odpowiedział pierwszy Richard
- Nigdy. - stwierdziła dobitnie siostra Mathiasa.
Wpatrywali się z uwagą w Lucy, która miała rozwiesić plan i nowy przydział do klas. To była dla wszystkich wielka zagadka.
Miodowe włosy zatańczyły przed ekipą. Dziewczyna powoli wciskała w tablice szpilki. Po Po dwóch minutach już wszystko było gotowe.

- Tylko dwie klasy? - spojrzał Mathias wpierw na listę, potem na Lucy.
Dziewczyna delikatnie podniosła barki i je opuściła.
James podszedł pod ścianę i szukał nazwisk, odczytując głośno:

- Klasa „A” - złotowłosy odwrócił się i spojrzał na każdego.
To miało przesądzić o wszystkim.

- Richard Benins. - powiedział z lekką niepewnością w głosie.
- Paul Dentino.
- Jest ! - wpadła ta owa wymieniona dwójka sobie w ramiona z radości. Paul się zaśmiał, a Mathias uśmiechnął.
- James Even.- odetchnął z ulgą blondyn.
- O Mathias Nivea... - nagle James urwał.
- Co się stało? -zapytał z niepokojem chłopak. Alina na słowa Jamesa zareagowała podobnie, ale nie wydobyła z siebie dźwięku.
- Nie, nie... - dławił się chwilowo własną śliną złotowłosy.
- No do cholery! Wykrztuś to siebie! - krzyknął Mathias z irytacją jak i zarówno z gniewem, ale w jego głowie czaił się strach

James chorobliwie przerzucał wzrok z jednej listy na drugą. Reszta zamieniła się w skały, ale tak naprawdę obawiali się słów chłopaka.
Odwrócił się. Miał przerażone oblicze.

- Aliny i Lucy nie ma na liście do klasy „A”... - powiedział to tak cicho że ledwo usłyszał.

Byli w szoku. Mathias nie mógł uwierzyć w to, że rozdzielili go z siostrą. A Lucy?

- Kto jest jeszcze w tej klasie „B”? - zapytał rozgoryczony niebieskooki.
- Nasze kujony i dwóch z Amorisa. -powiedział z irytacją James.
- Tak konkretniej? - zadał kolejne pytanie, tym razem zirytowany Mathias.
- Jakiś tam Nataniel i Kastiel. - zmrużył swoje ślepia złotowłosy.

Do Aliny doszło to po dobrych dwóch minutach. Miała powolne spazmy w sercu. Aby nie przyciągnąć uwagi brata odwróciła się w stronę okna.

- Co mamy pierwsze? - przerwał pytaniem Paul.
- My, matmę.- powiedział pusto James.
- A my? - spytała się delikatnie Lucy.
- Polski. - i tą ową odpowiedzią złotowłosego, humor Aliny z powodu Kastiela przepadł.
- Trza to przepić pięcioma litrami Pepsi wszelkiej maści. - zakrzyknął Paul.
- Grając w gry wideo u Niveasów! - zawtórował mu Richard
- To pierwsze odwiedźmy sklep. - powiedział zrezygnowany James.

~*~

- Nie ogarniam tego! - śmiał się chorobliwie Borys.
- To jest niemożliwe. - powtarzał przerażony Nataniel.
- Uh, ale mi tragedia.- zawarczała Amber – chodzisz z Kastielem do klasy, ale problem.
- Oj Kas, Kas. Będziesz z kujonami w klasie - śmiał się do rozpuku Jade.
- Tyle, że ich słowa nie docierały do niego. Nie w tej chwili. Pochłonęło go jedno imię. Lysander patrzył na niego zaniepokojony.

06 kwietnia, 2015

2. Poznaj mnie - czyli kontynuacja "Dwie szkoły"

Alina też spojrzała mu w oczy. Tak bezprecedensowo. Nacisk na brwi automatycznie znikł. Jej spojrzenie było rozczulające. Poczuła silną więź z tym chłopakiem, którego wcale nie znała. Zaufanie do niego zrodziło się bez przyczyny. Po prostu było.
Ta chwila upojenia trwałaby dłużej gdyby nie James i Mathias zmierzający do bram z siatką w ręku. Powinna zareagować. Wcześniej było jej obojętne czy połączą szkoły czy nie. Jednak teraz poczuła usilną chęć chronienia chłopaka przed nieuzasadnionym gniewem brata. Z drugiej strony zaś nie chciała się z nim teraz rozstać. Byli co raz bliżej. Czerwonowłosy stracił kontakt z rzeczywistością.
Zawiesiła mu się na szyi. Nie rozumiał do końca czemu tak się dzieje. Nie mógł pojąć jakim cudem ta dziewczyna zawładnęła jego osobą. Ich oddechy się mieszały. Ewidentnie panowała między nimi chemia, która była bardzo specyficzna.
Ona zmrużyła oczy i zapytała:

- Jak masz na imię?
- Kastiel. - rzekł z pewną dzikością.
- Alina – wypowiedziała melodyjnie.

Podniosła błyskawicznie wzrok. Spojrzała w stronę ulicy i rzuciła się do ucieczki. Zdziwiony chłopak zastanawiał co to mogło znaczyć. Lekko z szokowany zobaczył tą dwójkę - blondyna i Jego. Tak. Teraz wiedział czemu dziewczyna uciekła.

~*~

Bez namysłu pobiegła do jakieś sali. Wparowała jak burza, a nauczyciel siedzący przy biurku podskoczył.
Na szczęście był to biolog. Alina przetarła czoło. Belfer zaś rzekł:

- Co tak wcześnie? - spytał, wstając.
- Ah, panie profesorze nic wielkiego, taka zabawa z bratem w chowanego. Wie pan może gdzie mamy i z kim?
- Tu i ze mną. - uśmiechnął się nauczyciel.
- Świetnie. - powiedziała zadowolona.

Doszła mozolnie do trzeciej ławki pod oknem. Oparła swoje plecy o kawałek ściany, który był swoistą podziałką między naturalnym światłem padającym do pomieszczenia.
Dziewczyna zaczęła analizować to co się wydarzyło. Gdy przypomniała sobie jego orzechowe oczy, przeszył ją dreszcz. Nagle zadzwonił jej telefon. Brat. Westchnęła.

- Gdzie ty się podziewasz? - warknął zirytowany.
- Jestem w sali. -odpowiedziała lodowatym głosem.
- Ok. Możesz zdradzić gdzie i z kim? - Mathias zmienił ton na bardziej przyjemnym dla ucha.
- W szesnastce. Z biologiem. - rzekła obojętnie.
- JEST!!! - usłyszała radosny okrzyki. Zapewne Richard i Paul.
- To ja wam zajmę miejsca.
- Nie pójdziesz zagrać w nogę? - spytał się zdziwiony brat.
- Dziś nie.
- Hmm – mruknął Mathias – To do zoba …
- Czekaj! - krzyknęła do niego.
- Co? - zaciekawił się chłopak.
- Kupiłeś może Pepsi Twist? - zapytała go z pewną obawą.
- Taaa... - i rozłączył się.

„Co ja sobie wyobrażałem? Że się z zmieni?” - spojrzał z wstrętem na komórkę.

- Gramy? - wyrwał go z zamyślenia ryk Paula.
- Tak, już.

~*~

Kastiel stał i oglądał z zaciekawieniem tabliczkę szkoły.

- Gdzieś ty się podziewał? - spytał zirytowany Nataniel

Czerwonowłosy był zbyt dobrym humorze by mu odpowiedzieć i tylko ironicznie uśmiechnął się do siebie i ruszył.
Lysander był zaniepokojony, ale nie dał po sobie tego poznać.
Przekroczyli próg liceum. Uderzyły ich przyjemne kolor, które panowały wszędzie. Nie było przesłodzone jak w Amorisie. Placówka wyglądała jak biuro i zarazem przedszkole. Dzięki tej atmosferze, wszelkie obawy znikły jak ręką odjął. Nowo-przybyli poczuli się pewniej. Kastiel spojrzał w niebo.

- Będzie tu zajebiście. - i uśmiechnął się sam do siebie.


~*~

Amber jak zwykle spóźniona. Jak zwykle nie miała ochoty, by ujrzeć szkołę nawet jeśli byłaby nowa.
W jej głowie panował dziwny strach przed utratą statusu księżniczki. Wpatrywała się w lustro. Zmarszczyła gniewnie brwi. „Koniec! Koniec z Kastielem, Lysandrem i z moim bratem” - krzyknęła ze złością w myślach. Na jej twarzy powróciło opanowanie, bo przecież w myśl zasady „złość piękności szkodzi” uspokoiła się. Starała się myśleć pozytywnie. „ Może spotkam kogoś nowego? Znacznie interesującego? Nie, nie, nie czaruję się i nie robię złudnych nadziei”
W końcu udało jej się wyjść z domu i udać się do liceum. Oczywiście spotkała się z Li i Charlotte. Dziś wyjątkowo nie rozmawiały ze sobą. Starały się wyjątkowo nie spóźnić.
W sali 16 znalazły dwie minuty przed rozpoczęciem się lekcji.
Amber szybko rozglądnęła się w poszukiwaniu wolnego miejsca. Zatrzymała wzrok na ławkach pod oknem. Jej świadomość wyłączyła się. Istniał tylko on. Jego włosy, oczy. Nie mając o tym pojęcia, kontrolował każdą komórką jej ciała w tej chwili. Jej oczy były szeroko rozstawione tak aby go pochłaniać całą jego osobę.
- Amber chodź. - zawołały koleżanki.

Usiadła i powróciła do obserwowania swojego obiektu.
Richard krzyknął:

- Mathias no weź, nie zagrasz z nami. - popchnął lekko szatyn niebieskookiego.

Chłopak nie odpowiedział tylko przeczesał swoje czekoladowe włosy, co u biednej Amber wywołało palpitacje serca.
Próbowała oddychać miarowo, ale bezskutecznie. Zaczerwieniła się. „Boże chyba się zakochałam” - i spojrzała w sufit.

05 kwietnia, 2015

1. Początek chaosu - czyli kontynuacja "Dwie szkoły"

Początki trudnego dnia. :)

***
- Mathias, chodź w końcu na śniadanie. - krzyknął z kuchni mężczyzna.

Chłopak jak zwykle miał problemy z przebudzeniem. Przeciągnął się kilkakrotnie i mrużąc oczy znów legł z całym impetem w łóżko. Drzwi od pokoju uchyliły się i progu stanął starszy brat w garniturze.

- Żarty sobie stroisz? - wściekł się – Złaź! - wyrwał mu kołdrę.

Dla Mathiasa tego typu pobudka była ostatecznym sygnałem, że trzeba się przygotować do szkoły. Gdy znalazł się pod prysznicem przypomniał sobie co go dziś czeka. W sumie lekcji nie będzie, bo szanowne Liceum Outsiderów nie wyrobiło się z podziałem uczniów do klas jak 
i z opracowaniem nowego planu godzin lekcyjnych. Przypomniał sobie również przemowę 
dyrektora, który oznajmił uczniom, że Liceum Amoris według urzędników nie ma już prawa bytu ze względu na fakt, że ich placówka jest wstanie pomieścić spokojnie trzy szkoły ponadgimnazjalne.
Rozdrażniony chłopak tymi wspomnieniami ubrał międzyczasie w czarne jeansy i skarpetki oraz rozpoczął intensywne poszukiwania jakieś zdatnej koszulki. Przeglądaniu różnych rzeczy w pokoju wyrwało go na chwile jego odbicie w lustrze.
Mathias spokojnie mógł zostać bożyszczem wielu dziewczyn, a może nawet kobiet. Był dobrze umięśniony i dodatkowo lekko opalony. Był energiczny, ale zawsze w jego pięknej twarzy widniał specyficzny spokój i opanowanie. Przymrużył swoje krystalicznie niebieskie oczy i przeczesywał czekoladowe włosy, które przyjmowały fryzury typu na „jeża”. Nagle rzucił mu się w oczy szary podkoszulek, który jednym szybkim ruchem założył i skierował się w stronę schodów.

- Czy ty raz potrafisz być przygotowanym do wyjścia? - spytał ironicznie Jacob.

Mathias tylko ziewnął. Nie miał ochoty na dyskusje z bratem.
Przy stoliku ujrzał jego narzeczoną – Izabelle i siostrę bliźniaczkę – Alinę, która już dopijała swoje kakao. „Boże, jaka ona dziecinna i zawsze pierwsza.” - taka ponura myśl przeszła przez jego głowę. W istocie martwił się o nią. Była czasami nazbyt energiczna co często wiązało się z licznymi szkodami, ale Jacob nigdy jej tego nie wypominał. Wynikało to z tego, że po pierwsze musiał zastąpić tej niesfornej dwójce ojca jak i matkę, a po drugie nie chciał aby dziewczyna do końca zamknęła się w sobie. Prawda była okrutna. Alina nie pozwalała każdemu się zbliżyć i mimo że miała kontakty z paczką ze szkoły to Mathias miał czasem wrażenie, że ona nie chce z nim przebywać i bardziej preferuje starszego brata.
Mathias przysiadł i począł zajadać się kanapkami przygotowanymi przez Izabellę. Zapewne Jacob i siostra przygotowali swój posiłek z dużym wyprzedzeniem i go pochłonęli nie zostawiając nic dla spóźnialskiego.
- Przez tego cymbała spóźnimy się do szkoły. - powiedziała z irytacją w głosie Alina.

Mathias na siłę wepchnął do jamy ustnej ostatni kawałek kromki i popił herbatą. Po drodze zabrał rozwalający się plecak z napisem „Metallica” i wyszedł.
Na podwórku już była ekipa składająca się z: diabelnie przystojnego blondyna Jamesa, ognistowłosej z ADHD Caroliny, dwóch speców od gier typu „Diablo” - szatyna Richarda i bruneta Paula jak i również z „kujonki”, a tak dokładnie z pilnej i ogromnie zdolnej uczennicy Lucy o miodowym włosach.
Alina jak to zwykle bywa wyszła początek grupy a za nią chaotycznie ustawiona, wlekła się reszta.

- Może chodźmy na waje? - zapytał cicho James Mathiasa.
- Nie. - odpowiedział surowo niebieskooki – Trzeba poznać wroga. - i wyszczerzył złowieszczo swoje biały kły zmierzając ku szkole.


~*~

- Kastiel rusz się! - rzucił wściekle Nataniel.
- Idę, idę. - powtarzał gniewnie, przez wymuszony pośpiech blondasa.
- Kastiel serio, pospiesz się. - rzekł szybko Lysander.
Czerwonowłosy spojrzał z wyrzutem na najlepszego przyjaciela i naburmuszony skierował wzrok w niebo. Sprawką opóźnienia chłopaka był Demon, który dziś wyjątkowo niemiłosiernie chciał się z pobawić z właścicielem, wywracając go w błoto. Owczarek francuski niczym nie zrażony merdał ogonem jak szalony. I tak oto ponury nastrój zapanował nad Kastielem.
Dużym plusem było to, że nowe liceum było bardzo blisko wielu domostw uczniów. Amoris był uważany wręcz za przysłowiowe „zadupie”, do którego dojeżdża jedna linia PKM.
Rockowiec dziś wyprzedził całą grupę. Wolał być teraz sam. Włożył słuchawki i zmierzał ku budzie.
Nie pamiętał jaki czas minął, ale kiedy się odwrócił nie zauważył nikogo. „A na mnie się darli, spóźnialscy!” - zirytował się i mruknął pod nosem. Przyspieszył. Spokojnie zmierzał do bram liceum, gdy się z kimś zderzył. Ta osoba trawiła prosto w jego twardy bark i wysyczała niezbyt zrozumiale jakieś słowo. Zapewne przekleństwo. Kastiel spojrzał na poszkodowanego osobnika. Ujrzał długie, proste, czekoladowe włosy oraz mocno ściągnięte brwi. Postać lekko skrzywiona masowała miejsce, które ucierpiało przy zderzeniu. Gniewnie spojrzała na zirytowanego chłopaka z miną w stylu „jak leziesz pokrako”. Wzrok Kastiela powędrował prosto na ślepia Aliny. I wszystkie te negatywne emocje znikły, a on sam zatopił się w zielono-piwnych oczach.

04 kwietnia, 2015

"Dwie Szkoły" Prolog - kontynuacja serii "Starocie"

To opowiadanie szło mi świetnie, dopóki moja wyobraźnia w miarę trzymała się normalnych konwencji i nie mieszała jednego z drugim. Opowiadanie ma siedem rozdziałów plus prolog.

***
Życie to przypadki, źle zrealizowane plany i zaskakujące zwroty akcji.
Niebieskooki wiedział o tym doskonale. Przecież sam doświadczył zbyt wiele przykrych chwil swojej krótkiej egzystencji.
Jednak to co miało się stać było dla niego nie pojęte.

- Jest Pan pewien w stu procentach?
- Tak Mathias. Nie ma już innej drogi. Rada Miasta tak zdecydowała, a władze województwa to poparła. - rzekł z zirytowany nauczyciel biologii.
Co prawda jako nie licznych, ten belfer kolegowali się z uczniami. Ogólnie było świetnie, był szanowany i tak dalej, ale pytanie dotyczące tej okropnej zmiany zaczęły go niemiłosiernie męczyć. Grupka otaczających go uczniów miała wyrazy na przemian wyrazy strachu, przerażenia gniewu czy też irytacji.
Chłopak podniósł wcześniej spuszczone oczy i skierował swój wzrok na 36-letniego mężczyznę.

- Mamy przegwizdane Panie Profesorze. Będą tu od poniedziałku tłumy dzikusów z stamtąd – z obrzydzeniem wskazał kierunek południa – My ich nie znamy, oni nas też. Zacznie się tu wojna. A przez co? Przez kilka decyzji niektórych dorosłych. My tutaj jesteśmy w II klasie, w połowie* drogi do dorosłego życia. - zamilkł za zgryzot panujących w jego umyśle, ale czuł powinność powiedzenia tego co mu leży na wątrobie związane z tą sprawą. - Zniszczą nas.

Nauczyciel zachichotał jednak szybko się opanował na wzrok dziewczyny, która stała obok chłopca.

- Mathias. - rzekł powoli i ze spokojem, który uspokajał zebranych. I z uśmiechem powiedział – Jakoś to będzie.

~*~

Amber wściekle tupała nogą. Gdyby nie powaga sytuacji, ktoś by ją rozszarpał na strzępy.
Rozgoryczony Nataniel przerzucał wzrok z białej kafelki na czarną, które mieściły się na korytarzu szkoły. Nie, nie, już nie jego. Odczuwał, że jego piękna , dopiero rozkwitająca kariera dobiegła w drastyczny sposób końca. Nie mógł jak i również nie chciał się z tym pogodzić.
Zwykle neutralny, a wręcz obojętny na wszystko Lysander miał pochmurne oblicze co niepokoiło dziewczynę jego starszego brata.
Tylko Kastiel wydał się w przeciwieństwie do reszty mieć nadal ochotę na żart i z ironicznym uśmieszkiem rzucił:

- No to czeka nas nowa przygoda.
Kiedy znaczenie tego zdania dotarło do wszystkich, twarze jego znajomych stały się tak jakby przybrały maski wilczego stada i ich celem było rozszarpanie jego osoby. Na ten widok ognistowłosy z udawaną lekkością obrócił się plecami do swojej szkoły. Według niego wszyscy uważają teraz, że nie ma żadnych obaw przed tym wydarzeniem. Tak naprawdę trzasł się w środku przed nieznanym światem.

03 kwietnia, 2015

3. Dalszy ciąg pierwszego dnia - czyli koniec "Jestem z nieba mój drogi"

Ostatni rozdział niedokończonego opowiadania. Strasznie widać w nim moje błędy i wcale nie dziwie się, że przerwałam. Nie wiem czemu ocierałam ciągle o tematy szkoły i love story. Magia czasów szkolnych?
***
Chłopak wyskoczył z sali jak opętany. Nie miałam najmniejszych szans aby go dopaść. Zezłościłam się. Nie dość, że go nie pamiętam to jeszcze ucieka. Szuja.
Zbliżyła się do mnie nieśmiała dziewczyna. Spojrzałam na nią. Miała szare oczy, które zdradzały zakłopotanie. Rzucała wzrokiem po podłodze, ścianach i suficie i stała osobliwie dość daleko jak na zwykłą rozmowę. Już miałam iść gdy usłyszałam cichy głosik:
- Hee … ej, tyy no... wa?

Przyznam szczerze, że ledwie ją można było zrozumieć przez ściszanie ostatnich głosek. Ktoś musi być jednak odważny i bezprecedensowy sposób wyciągnęłam dłoń mówiąc:

Hej. Tak jestem nowa.

Uśmiechnęłam się, ale mimo mojego przyjemnego wyrazu twarzy, dziewczyna speszyła się jeszcze bardziej, tak aż odskoczyła i spuściła głowę. Skrzywiłam się. Zawsze tak robię, gdy coś nie dzieje się po mojej myśli. Spróbowałam ponownie nawiązać kontakt:

- Jestem Patrycja. Przyjechałam wczoraj do tego miasta.
Kiedy z moich ust padło ostatnie słowo wtedy nagle poczułam nacisk na moje plecy. Reakcja moja była błyskawiczna. Chwyciłam rękę napierającego i odepchnęłam z całych sił. Jednym szybkim ruchem wyprostowałam się a przed moimi oczami wirowała postać, która już straciła równowagę. Przewróciła się upadając głową o posadzkę. No to przesadziłam. Pierwszego dnia już wyląduje w kozie albo na dywaniku. Miała śliwkowe włosy. Ewidentnie dziwiła ją pozycja, w której obecnie się znajdowała. Mrugnęła i bez większych problemów. Wykrzywiłam twarz w przepraszającym uśmiechu. Za pewne bawiło to małą grupkę uczniów oglądających tą dziwaczną scenę. Nieśmiała skryła się za mnie. Czemu się obawiała fioletowej.

- Cześć. Jestem Sindi. - nowo poznana dziewczyna z przysłowiowym bananem na ustach zarzuciła swoją rękę wzdłuż mej szyi.
Blondynka odskoczyła na ścianę i próbowała się z nią zlać w jedno, co by mnie normalnie ciut rozbawiło i przykuła moją uwagę, ale Sindi najwyraźniej nie chciała odpuścić to zignorowałam ten fakt.
- Chodzę do II klasy do profilu dla geniuszy. Uroczę nie prawda. A ty nowa, co nie? Jak się nazywasz? Ah, ty do ogólnej chodzisz? To nic. - machnęła ręką – Ta szkoła jest cudowna. Genialni uczniowie. Piękne dziewczęta i takie rezolutne, jak ja – wskazała kciukiem na swoją osobę – I.. i... piękni chłopcy – zrobiła maślane oczy patrząc na drzwi jakiegoś pomieszczenia.
Pokój Gospodarzy? Po co taki cyrk. W starej szkole czegoś takiego nie było. Fioletowa ciągnęła swą wypowiedź.

- To drugie pomieszczenie po gabinecie dyrektorki.
- Drugie? A przypadkiem nie trzecie, po pokoju nauczycielskim? - zapytałam nie dowierzając mówczyni.
- Skądże znowu – i znów machnęła dłonią. - Nauczyciele są po to aby mówić nam jak wygląda matura, zaś uczniowie z tego pokoju mają najwięcej do powiedzenia! - krzyknęła wręcz wskazując na drzwi.

Jej podejście do matury mnie rozbroiło. Uważała się za tak ważną, że to po co była w tej szkole stało się zbędnym dodatkiem.
Spojrzałam na moją sąsiadkę z matematyki. Na jej twarzy malowało się przerażenie. Usłyszałam chrząkanie. Sindi.

Najważniejszy wśród Samorządu Uczniowskiego jest Nataniel. Jest miły, piękny, ma siostrę... - i mój mózg raczył się wyłączyć przy tym monologu wychwalający mi zupełnie obcą osobę.
Nie spodziewałam się takich osobowości. Dziewczyna zaczęła mnie zaginać swoją paplaniną. Nie każda musi tyle gadać, ale ta dziewczyna przerażała ilością słów i reakcją w szczególności na przewodniczącego. A ja się dziwiłam czemu blondynka w taki strachliwy sposób chciała nawiązać ze mną kontakt. Po takim szkoleniu to na jej miejscu bałabym się własnego cienia.
Wiedziałam, że trzeba podjąć „męską” decyzję i rzekłam stanowczo:

- Dziękuje za tak cenne informację. Na pewno mi się przydadzą. - przyznaje było w tym dużo ironii.
- Jak coś to wiesz u kogo szukać informacji. - powiedziała nie zrażona.

Odniosłam wrażenie, że do mojego mózgu doszedł przekaz „Nie pytaj się o nic przypadkiem Nataniela, bo jak się zbliżysz to zabije”
Moje rozmyślania przerwało otworzenie się „zaklętych bram”. Wyszedł chłopak przeciętnej budowy dosyć wysoki, ze złotymi źrenicami i w tym samym kolorze włosów. Cofnęłam się, ale nie z wrażenie tylko po to aby przypadkiem nie zderzyłam się z drzwiami bądź czymkolwiek innym. Uśmiechnął się w subtelnych sposób co u Sindi wywołało silne palpitacje. Był to ewidentny sygnał, aby uciekać

- Chodźmy! - zabrałam rękę blondynki, która nadal kurczowo trzymała się ściany i zdziwiona podążała za mną.

Nataniel otworzył szeroko oczy. Za pewne nie spodziewał się takiej reakcji, ale szczerze powiedziawszy nie chce się wdać w żadną bójkę nawet, gdyby to była samoobrona.
Przypomniał mi się ciasny korytarz i tam pociągnęłam za sobą dziewczynę. Kiedy się już tam się znalazłyśmy się zrelaksowałyśmy się spokojem i specyficznym urokiem tego miejsca. Odetchnęłam głęboko.

- No to jak, może powiesz swoje imię? - zachęciłam.
- Dziękuje, że zareagowałaś.- odpowiedziała cicho, ale z wdzięcznością w szkole.
- Mam nadzieje, że nie macie więcej taki elementów. - zaśmiałam się lekko.

Dziewczyna się zamyśliła.

- Chyba muszę cię rozczarować.
- Ah szkoda, ale przynajmniej będzie ciekawie – mówiąc to szturnęłam ją.

Zakłopotanie pojawiło się na jej twarzy. Jej nieśmiałość delikatnie mnie dobijała.

- Jestem Pola.
- Ładne imię. Chcesz ze mną siedzieć na każdej lekcji.
- Przemyśle to.
- Oj tam. Wiem, że chcesz ze mną siedzieć. - pokazałam jej język
- Ok. Nie ma sprawy.
- Trzecia ławka ja pod ścianą.
- Czemu? - zaśmiała się Pola.
- Bo lubię. - rzuciłam z udawaną wyższością.

Zadzwonił dzwonek. Zepsuł wszystko.
- Co teraz mamy? - zapytałam.
- Blok z języka polskiego i dziś wyjątkowo do domu potem.
- A to nudno będzie.
- O nie chcesz poznać reszty klasy. - zapytała się z hardym uśmiechem.
- Jeśli tak stawiasz sprawę to chodźmy, bo nauczyciel nas wyprzedzi. - pociągnęłam Pole za sobą.

Skierowałyśmy się z parteru na pierwsze piętro do obrzydliwie żółtej sali. W klasie był ogromny hałas. Pozajmowałyśmy miejsca, mimo to harmider panował nadal i nie przerwało go nawet wejście nauczycielki. Rozejrzałam się wkoło. Bruneta i mojego blondyna nie było w sali.
Kobieta prowadząca lekcje przywitała uczniów i mnie osobiście co wzbudziło zainteresowanie klasy. Przez dwie bite godziny lekcyjne byłam w centrum zainteresowania. Po dzwonku pożegnałam się z nowo-poznanymi i Polą, by udać się do domu pełnego pudeł do rozpakowania i do wściekłej Krówki.

02 kwietnia, 2015

2. Nowi ludzie wokół mnie - czyli przedostatnie spotkanie z "Jestem z nieba mój drogi"

Prezentuję wam już drugi rozdział i jednocześnie przedostatni "Jestem z nieba mój drogi".

***
Usłyszałam dzwonek „ostrzegawczy”, który miał uświadamiać uczniom, żeby z łaski swojej zaczęli się zbierać. Ogarnęłam swoją osobę i skierowałam się do sali matematycznej.
Korytarze w większości były w tej szkole nienaturalnie szerokie, ale znalazłam o dziwo jeden ciasny, najprawdopodobniej, rzadko odwiedzany hol. Płynną z niego specyficzny lecz bardzo sympatyczny zapach. Już lubię to miejsce.
Szybkim krokiem zmierzałam już na jeden z tych przedmiotów, którego uczniowie nie mogą ścierpieć. Z reguły wynika z braku zrozumienia albo dobrego tłumaczenia. Ja sobie za cel obrałam zdać maturę na poziomie rozszerzonym z matematyki. Tak ogólnie to jestem zdolną, w miarę uczennicą. Lubię bardzo przedmioty ścisłe. Moim wymarzonym zawodem jest lekarz. Dobrze się czuję z biologią i chemią. Oprócz tego przepadam za aerodynamiką, co pasuje idealnie do ewentualnego pilota.
Weszłam do klasy jako jedna z pierwszych a zostało tylko mniej niż dwie minuty do oficjalnego rozpoczęcia lekcji. Postanowiłam to wykorzystać i usadowiłam się w trzeciej ławce pod oknem. Obok mnie usadowiła się ciemna blondynka, trochę jak mój kolor włosów. Nieśmiała za pewne, bo nie próbowała nawiązać kontaktu słownego. Uwielbiam takie miejsca, bo wszystko słychać z przodu i z tyłu i jest opcja ukrycia się przed wzrokiem nauczyciela i co najlepsze widać niebo.
Klasa zaczęła się, według wszelkich prawidłowości, zapełniać. Dwie dziewczyny zerknęły na mnie. Obie twarze miały wyraz złości. Widocznie to była ich ławka. No cóż. Kto pierwszy ten lepszy. Za mną usadowili się dwaj chłopcy - szatyn z niebieskimi oczami w bluzie z Nike'i i trochę chuderlawy przefarbowany na niebiesko piwnooki.

 - Widzę, że wiesz co dobre. - rzucił dres spoglądają na mój markowy plecak.

Nie ma dla mnie znaczenia jak się kto nosi. Ja osobiście cenie wygodę, więc wole plecak od torby, a że jakimś cudem Krówka woli na markowych spać niż je zjadać to korzystam już trzeci rok.
Dzwonek. Do klasy wparowała, według mnie, urocza blondynka z dwoma koleżankami - 
z Azjatką i brunetką . Wyglądały na styl szkolnych modnisi. Nie przeszkadzało mi to.
Belfer zaczął temat jak się rozwiązuje równania kwadratowe. O nie. Przecież ja jestem dawno za tym. To będzie przerażająca nuda. Zastanawiał się przez chwile czemu trafiłam do tej klasy dla przeciętnych. Miałam oceny szczerze mówiąc perfekcyjne piątki i szóstki, oprócz jednego przedmiotu. Tak, moja cudowna pięta Achillesowa brzmi język angielski. O tym jak nie znoszę 
tego można by napisać książkę. Ja ogólnie lubię języki takie jak niemiecki czy włoski, ale to co pochodzi z Wielkiej Brytanii mnie przeraża. To była moja jedyna dwója na koniec. W poprzedniej szkole miałam osobno te lekcje ze względu na brak umiejętności i zdolności w tej sferze. Niestety to liceum nie oferowało takiej opcji, co powodowało, że teraz wysłuchuje o równaniach kwadratowych, a nie o układach krzywych w innych układach niż prostokątny.
Minęło spokojnie z dziesięć minut. Nauczyciel nie zauważał mnie. Nie przeszkadzałam zbytnio, więc powodu do zwrócenia uwagi było brak.
Nagle do klasy w kroczyło dwóch chłopców. Przyjrzałam się im. Tak, to byli ci z ławki.

- O nasi spóźnialscy. Ciekawe co was panowie zatrzymało w dotarciu na matematykę? - tak to powitał nauczyciel nowo przybyłych.

Ci nie odpowiedzieli. Zajęli ostatnią ławkę w środkowym rzędzie. Teraz miałam idealną możliwość obserwowania i analizowania skąd znam blondyna. Nie było jakoś super zbudowany,
ale niczego sobie. Twarz w kształcie V, cera trochę jak na chłopaka zbyt delikatna i te wspaniałe zielone oczy, jak u kota. Pociągały niebezpieczny sposób i wywoływały zakazane myśli. Próbowałam jakoś się opanować odwracając głowę, ale efektu to nie dało. Usadowiłam się tak aby nauczyciel nie miał pretensji i tak aby doskonały widok na mój obiekt badań. Zachowywał się naturalnie. Co jakiś czas jego wzrok skakał po oknach, ścianach i podłodze. Lekcja na pewno go nie zainteresowała.
Zegar wybił ósmą trzydzieści. Chłopak odwrócił głowę w moją stronę i bezpośrednio, nawet może w bezczelny sposób. Dziwne. Podobało mi się. Teraz walczyliśmy na spojrzenia. Skupienie w stu procentach, albo jeszcze więcej. Nikt się nie chciał podać. Kocie oczy kontra zielono-piwne. Kto to wygra. Uważał, analizował, badał. Tak samo jak ja. Zmarszczył czoło i podniósł brew. Czyżby też miał wrażenie, że się widzieliśmy już kiedyś? Ja w geście złagodzenia wzajemnej, irytującej niewiedzy tak napięłam mięśnie twarzy aby wyglądałam na zachęcającą i słodką. Fuu … Ja przecież takich rzeczy nie robię. Zezłościłam się na siebie i spuściłam wzrok, ale natychmiastowo go podniosłam. Uśmiechnął się do mnie i wtedy jego towarzysz pogłaskał jego rękę. Wpadałam w zadumę, którą przerwał dzwonek informujący o przerwie.

01 kwietnia, 2015

1. Ja go już widziała? - czyli pierwszy rozdział "Jestem z nieba mój drogi"

Nadal kontynuujemy podróż wśród staroci. 
***
Ok. Nie poszłam do kuchni tylko do łazienki. Podobno jestem szybka załatwianiu spraw związanych z tym pomieszczeniem. Przyznaje nie lubię zbytnio przyglądać się w lustrzę i robić make-up. Ograniczam się do wszelkiego minimum. Prysznic pięciosekundowy, tylko to suszenie włosów. Wrr... Nie znoszę myć tych kłaków rano. No trudno. Wzięłam do ręki suszarkę i poczęłam suszyć moją szanowną łepetynkę. Mimo dość długich włosów, bo do dziesięć centymetrów za ramiona, to po dwunastu minutach były suche, albo lekko wilgotne. Zabrałam się za szukanie ubrań. Krówka jak zwykle mnie zaskoczyła, bo gdy ujrzałam akurat wtedy, gdy rzuciły mi się w oczy idealnie wystające ciuchy z jakiegoś kartonu. Ta zaś wyskoczyła jak rakieta przed moim nosem i zwiała, by przebywać w innych dziwnych miejscach. Ubrałam szarawą koszulkę, jeansowe rurki i niebieską bluzę z kapturem. Jeszcze tylko tusz i gotowe. Jak zwykle upaćkałam swoją powiekę i musiałam poprawiać. Jak mnie czasem denerwuje to, że jestem dziewczyną.
Po skończonej porannej utarczce z życiem, wybiegłam na schody, a potem dziko z nich zeskakiwać, aby się znaleźć w ukochanym miejscu, czyli tam gdzie jest lodówka.
Tata nadal pracował nad ubiorem tylko tym razem przeglądał kombinezon. Za czasów I i II wojny światowej, szczególnie tej II, ktoś kto był jakoś powiązany z wojskiem zasługiwał na piękne oczęta pań i na ich względy. Mówiąc szczerze nie dziwie się. Tata jak tata, ale wygląd to on miał. Brunet mający sto osiemdziesiąt pięć centymetrów - jak on się mieści w tym ciasnym kokpicie – kolor skóry lekko brązowy, umięśniony i w ogóle cacy stuk stuk. Wiedziałam, że nie mam co się wstydzić mojego rodzica. Jednak ogólny wygląd podobno przyćmiewał, bo według słów jednej kobiety kontrolującej ich loty, oczy. Były najwspanialsze. Piwne, trochę przypominające piwo "Tatra", ale jednak zielone błyski wprowadzały aurę tajemniczości. Pod tym względem byłam idealnie skopiowanym DNA mojego opiekuna. Kolega taty - Jacek, dla mnie i tak wujek, twierdzi, że raczej mam raczej bursztynowe i więcej zielonych błysków.
Mniejsza. Spojrzałam na niego i spytałam po raz setny od jakiegoś czasu:

-Tato, nadal jesteś w 100% pewien, że wszyściutkie papiery są dostarczone i aktualne?
-Tak jestem. Ile razy mam cie upewniać? Ah. Przecież dziś idziesz do nowego liceum to się dowiesz, że papierki są i za żadnymi latać nie będziesz.

Tata jak mówił nie odrywał wzroku od strojów.

- Co zechcesz zjeść?
- Hmm? A jak się prezentuje jedzenie w lodówce? - zapytałam z pełnym zainteresowaniem
- Marnie. - rzekł smutny tatuś.

Jedzenie. Uwielbiam, a tu pusta lodówka. Najprawdopodobniej znienawidzę przeprowadzki.
Mój opiekun intensywnie myślał co tu by upichcić a ja skupiłam się na tym co przygotowywał. Poprawiał z perfekcyjną dokładnością mundur. Sprawdzałam czy wszystkie odznaczenia są prosto ułożone. Sprawdzałam czy nie ma żadnych plam. Ok w porządku. Teraz kombinezon. Pomyśleć, że ma tyle lat ile tata jest pilotem myśliwców. Wyglądał jakby wyszedł niedawno od krawca. Brak żadnych uszkodzeń, kolor intensywny jak na beż. I jeszcze jaki zapach, jak ciuch, który dostarczyli do butiku i od razu wpadł w oko i został kupiony. Taa. Śliczny. Moje rozmyślania przerwało znalezisko taty, które według niego zwało się:

-Salami.
-Yeach. W końcu coś dla mnie. - uśmiechnęłam się od ucha do ucha. Większość potraw mnie uszczęśliwiała. Jak już wspomniałam lub rzuciłam aluzją, to kocham jeść.
-Hmm. - tata jeszcze rozmyślał – To mało. Dziś odwiedzisz szkolny sklepik.
-Ah. Spoko – westchnęłam.

Nie chciałam szczerze mówiąc latać po szkole, aby poszukiwać jedzenia, ale co poradzę, 
że lodówka pusta. Przygryzłam wargi z irytacji.

- Tato kiedy wrócisz?- zapytałam się nieśmiało. Chciałam aby to było jak najprędzej.
- Pojutrze, późnym popołudniem lub wczesnym wieczorem, muszę się zaznajomić z papierkami. To potrwa, krótko. - odpowiedział spokojnym głosem.
 -To dobrze. - zabrałam 2 kanapki z salami i herbatę.

Była już w pół do siódmej. Zaraz przyjadą po tatę. Ja zjadłam już swój marny posiłek i tylko czekałam.
Mój rodzic oczekiwał na kolegów ze stoickim spokojem. Jak on tak potrafi? Nie wiem. Kiedyś zapytał. Usłyszałam dźwięk silnika jakiegoś minibusa. Oho, to do pracy tato. Podszedł do mnie pocałował w czoło i rzekł:

 - Trzymaj się. Będę pojutrze wieczorem.
 - Okej. -spojrzałam w górę.

I wyszedł. Jest dziesięć po siódmej. Do szkoły mam ponoć piętnaście minut, ale wyjdę wcześniej, bo nienawidzę się spóźniać. A na orientacji innych i Google Maps rzadko można polegać.
Wróciłam się do pokoju. Krówka znajdowała się na wysokiej półce, która była od razu za drzwiami. Czy ty kiedyś przestaniesz mnie zaskakiwać? Oczywiście, że nie. Hmm. Zastanowiłam się co miałam jeszcze zrobić. Rozejrzałam się po białym pokoju. Trzeba go przyozdobić, ale to nie teraz. No o czym mogłam zapomnieć? A no tak plecak. Tylko gdzie on jest. Najpierw na spokojnie przeszukiwałam różnorakie pudła, pudełka i pudełeczka, ale wcięło moją Pumę. No super. Dostane szału. Gdzie to jest?! Obracałam się w sposób chorobliwy po pomieszczeniu, ale plecaka jak nie było tak nie ma. Z rezygnacją spojrzałam na szczurzyce. Siedziała na jakimś szaro-czarnym materiale z napisem … Zaraz, zaraz. Jest. To było do przewidzenia, bo gdzie Krówka to i tam zaginione rzeczy. Moje poszukiwania trwały zbyt długo.
Za piętnaście ósma, o nie. Szybko dałam do wyspecjalizowanej miseczki jedzenie Krówce i wodę. Założyłam ulubione adidasy za kostkę. Wybiegłam z domu zamykając go oczywiście i biegłam jak szalona do tej szkoły.
Za dziesięć minut ósma. Ok. Jestem i się nie spóźniłam, mam nawet ciut czasu aby się porozglądać.
Uczniów było co niemiara. Widziałam całujące się pary, grupkę sportowców i wielu innych. Nie zafascynowali mnie za specjalnie. Usiadłam gdzieś na jakimś murku. Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam ekipę chłopców, którzy za pewnie męczyli słabych. Nie wiem z jakiej przyczyny przyjrzałam się im dokładnie, a w sumie zastanowił mnie pewien blondyn, który siedział na oparciu ławki wpatrując się z dziwnym wzrokiem w bruneta siedzącego normalnie. Nagle zmienił ustawienie głowy i zauważył mnie. Wtedy ujrzałam piękne zielone oczy, które mi mówiły, że ja go kiedyś gdzieś spotkałam, ale nie pamiętam gdzie. Muszę koniecznie sobie przypomnieć.